Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
263
BLOG

Off-off-Broadway

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Kultura Obserwuj notkę 1

Peerel i „czecia erpe” zostawiły po sobie patologie, które ciągną się jak makaron. Jedną z nich są aktorzy prowincjonalni. I to obojętnie gdzie się znajdują, w Warszawie, Wrocławiu czy Pcimiu Dolnym. Na czym polega ta patologia? Ano na tym, że zostali przez poprzednie wszystkie władze ugruntowani, że powinni być hołubieni za sam fakt swego istnienia. Kasa powinna płynąć do nich szerokim strumyczkiem aby mogli robić „teatr niezależny”. No aby układ był trwały jak sadysty z masochistą to aktorzy na zawołanie powinni wyrażać – i wyrażali – poparcie dla władz, a jakże by inaczej.

Patologia ta wypłynęła w sposób bardzo jaskrawy w casusie Teatr Polski Wrocław versus organ założycielski (czyli de facto) aktualny właściciel. Pracownicy tego teatru zbuntowali się, bo właściciel wybrał na dyrektora nie tego kogo oni chcieli. Bo nie będą mogli robić sztuki „niezależnej” (czyli wystawiać gołych dup do widowni).

Patologia ta polega głównie na tym, że ktoś chce być niezależny w swoim działaniu ale dostawać za to pieniądze nawet wtedy gdy nie realizuje programu określonego przez właściciela. Patologia polega na tym, że pracownicy mieliby prawo stanąć przeciwko właścicielowi i on miałby za to jeszcze im płacić i a właściciel nie mógłby ani pisnąć.

Ależ pracownicy mogą stanąć wbrew właścicielowi. Ale wtedy kończy się to spotkaniem twarzą w twarz z brukiem. Life is brutal. Nie tylko aktorzy tak mają. To obowiązuje wszędzie i czas aby to dotarło również do państwa artystów. Profesjonalny aktor będzie potrafił pracować z każdym reżyserem i każdym dyrektorem. Jeżeli ma się osobowość dojrzałą a nie jest się dzieckiem specjalnej troski, któremu nagle ktoś zabrał papu.

Oczywiście świat się nie kończy na tym. W stanie wojennym aktorzy bojkotowali TV bunkier i odeszli do warzywniaków i gdzie tam jeszcze popadło. Niektórzy  po prostu klepali biedę. Utrzymywał ich po części Kościół (czyli co tu dużo mówić parafianie, którzy dawali im datki). Ale byli niezależni od poprzedniego właściciela. Mogli mu na koncertach po kościołach nawkładać tyle ile chcieli. Co prawda większość z nich potem się odwróciła od swego opiekuna (bo kasa poszła od kogoś innego, kto bardzo nie lubił chrześcijaństwa).

No ale to trzeba podjąć taką decyzję a nie płakać w mankiet reportera zaprzyjaźnionej TV. Trzeba sobie zbudować na złość nowemu właścicielowi teatr na przykład Nie-Polski, wynieść się od dwie ulice od obecnej siedziby poprzedniego pracodawcy, wynająć opuszczoną kamienicę, wyremontować ją, opłacać prąd, gaz, czynsz, zbudować marketing do tego i zarabiać na chleb z masłem i dżemem truskawkowym. I wtedy zacząć robić sztukę niezależną.  Tak funkcjonują niezależne od środków publicznych lub prywatnego mecenatu teatry w wielkiej aglomeracji jakim jest światowa stolica New York! Jeżeli nie będzie stu chętnych na każdy spektakl do odbioru tej sztuki (tak aby przychód był większy od kosztów) to trzeba będzie tak jak miliony Polaków wstawać na ósmą do pracy i pracować ustawowe 40 godzin tygodniowo. To żaden wstyd. Tak funkcjonuje cała masa artystów tworzących świetne budynki, maszyny, drogi, oprogramowanie. Mimo to można nadal być aktorem pełną gębą i nadal robić teatr prawdziwie niezależny – po godzinach. Teatr niezależny - zależny tylko od odbiorcy, który przyjdzie i kupi bilet i będzie się wzruszał, bił brawo lub tupał i gwizdał. Tak było zawsze w teatrze od wieków. Taki jest jego prawo za jego pieniądze, bo to tym razem jego niezależność. Jeżeli nie jest się aktorem pełną  gębą a aktorem prowincjonalnym to zawsze można poprosić majętnego węgierskiego spekulanta aby utrzymywał ten interes i być „niezależnym” od państwa polskiego, niezależnym od teatru polskiego, polskiej tradycji kulturalnej. I wtedy ja do tego nic nie mam. Ich piaskownica, ich zabawki. Ich geszeft.

Przy okazji tych wydarzeń z powołaniem nowego dyrektora w Teatrem Polskim wyszły pewne sprawy na publiczny ogląd. Wszyscy zapewne pamiętają przypadek Jerzego Zelnika, którego lizusy „czeciej erpe” nagrały metodami esbeckimi podszywając się pod kogoś innego. Naiwny Zelnik powiedział wówczas co sądzi o Olgierdzie Łukaszewiczu. Jakież to larum grano wtedy. Że jak on mógł powiedzieć coś złego na kolegę. A co my tu teraz mamy? Olgierd Łukaszewicz wcale nie potajemnie nagrany a nieprzymuszony wprost w wywiadzie mówi co sądzi o nowo wybranym dyrektorze Teatru Polskiego. Mówi,  że jest niekompetentny. Po ukończonej PWST i przy aktualnym zatrudnieniu w teatralnej Alma Mater? Wobec obecnego dyrektora, który jest po ogólniaku? To jest jakaś kpina. Co mu karze takie sądy wygłaszać.

I żaden „autorytet moralny” się nie burzy, że jak on tak mógł publicznie oczerniać kolegę? Z drugiej strony zapadła talmudyczna cisza. Bo gojowi można, trzeba i należy dokopać. A szczególnie wtedy gdy jest Żydem. A już szczególnie gdy jest gojem z wyboru.

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura