Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
417
BLOG

Zamkowa legenda

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Polityka Obserwuj notkę 5

Bohaterem „Zamku” Franza Kafki jest tajemniczy geometra K. Przybywa nie wiadomo skąd, do nieznanej wioski, by podjąć tam pracę geometry. K. jest jednak obcy w tej wsi, nie zna i nie rozumie reguł postępowania jej mieszkańców. Orientuje się jednak, że wszystko jest zależne od władcy zamku, który góruje nad wsią. Cała powieść Kafki koncentruje się na staraniach K., aby dostać się na ów zamek i uzyskać pozwolenie na osiedlenie się w wiosce, co okazuje się zdaniem niewykonalnym.

Tyle w encyklopedycznym streszczeniu tego utworu, który przez swoją tajemniczość wszedł do kanonów literatury. Moim zdaniem zupełnie bezpodstawnie. Przywołałem jednak to streszczenie dlatego, że legendarny peerelowski opozycjonista P. wypuszczony po kilku dniach z aresztu śledczego wyznał, że poczuł się jak bohater tej książki. Dlaczego akurat tej ksiązki Franza Kafki a nie „Ameryki” lub „Procesu”? Moim zdaniem dlatego, że Ameryka (w sensie Eldorado) już się skończyła dla P., a przywoływanie „Procesu” mogłoby budzić traumatyczne przeżycia, szczególnie, że podobno autor pisał w niej o swoim wyobrażeniu kary boskiej jako sądu nad ludzkim postępowaniem.

Weźmy jednak za dobrą monetę, co P. miał na myśli powołując się na los K. Załóżmy, że przeczytał co najmniej streszczenie tej książki. Spróbujmy zobaczyć jakimiż to  dziwnymi regułami kierują się mieszkańcy wioski, do której przybył P. Spróbujmy zrozumieć też samego P. w jego dążeniach do dostania się na zamek.

Pierwsze zdziwienie musi budzić fakt, że P. znany jako legendarny przywódca antykomunistyczny, w momencie gdy komuna upada, zakłada partię, która jest skrajnie komunistyczna. No bo przecież Lew Dawidowicz Trocki, którego imienia użył w nazwie swojej partii to jeden z liderów bolszewickiej rewolucji. Trocki musiał uciekać z bolszewickiej Rosji, ponieważ rewolucję widział jako liberalną, tęczową a nie robociarską. Lew Dawidowicz kochał proletariuszy, ale nieco inaczej, można by rzecz w pełni erotycznie. Gdyby urodził się pięćdziesiąt lat później na bank byłby dożywotnim prezydentem UE.

Ale wracajmy do naszego bohatera. Czy P. zrozumiał, że aby dostać się na zamek należy właśnie być czerwonym liberałem? Czy może wyczuwał, że nowe, które idzie z Zachodu do wsi będzie tęczowe. Nic z tego nie wyszło, bo w tym czasie na zamku rządził robociarz W. Legendarny P., który szczerze – tak jest napisane w tej legendarnej legendzie - nienawidził komuny, po jej legendarnym teoretycznie upadku wiedziony jakimś syndromem sztokholmskim zaczął lgnąć do swoich poprzednich oprawców przepędzonych z komunistycznego kiedyś zamku. Nie on jeden z tej samej wsi zaczął zdradzać podobne inklinacje. Podobnie L., która też była legendą w tej samej legendzie. Ona dostała się jednak na zamek w czasie, gdy K. (ale inny K. niż kafkowski K.) przepędził z niego W.. Zagadką jest dlaczego L. dostała się na zamek a P. się nie dostał. Legenda milczy na ten temat. Inny z mieszkańców tej samej wioski, F. również znany jako legendarny antykomunista zaczął w onym czasie lgnąć jak plaster do swoich oprawców. Jakaś plaga syndromu sztokholmskiego nawiedziła wioskę. Co prawda owym czasie komuniści nie mieli już szorstkich od cegieł rąk i nie mieli pistoletu za paskiem spodni, lecz siedzieli na skórzanych fotelach, palili dobre cygara i pili zacne trunki. Portret Lenina schowali na strych a w jego miejsce powiesili portret Żyda liczącego monety, bo podobno wedle legend, guseł i przesądów w tej wsi przynosi to powodzenie w życiu.

Tyle historycznego rysu dziejów legendarnego P. A nie, nie. Jednak trzeba powiedzieć, że grozy kafkowskiej dodaje fakt, że w tle tej historii cały czas są bliźniacy – również! - K. Co za kafkowski syndrom „k”. Ci to dopiero budzą zgrozę. A szczególnie jeden z nich. I w tym momencie legenda staje się jeszcze bardziej tajemnicza jak cała twórczość Kafki. No bo pomyślcie sami. W czasie gdy P. nosił już pod rozciągniętym swetrem koszulkę z logo Supermana, w legendarny mroźny grudniowy poranek, to ten K. taki owaki spał smacznie i dostał w herbatkę do  łóżeczka od mamusi. Jak takie niewiniątko może budzić postrach legendarnego herosa? Coś się komuś w tej legendzie pozajączkowało.

Wróćmy jednak do współczesności. Kafkowska atmosfera wręcz się potęguje. Bo oto historii świata było zawsze tak, że Zamek i Sąd były zawsze tożsame. Teraz jest inaczej. Sąd dokonał wręcz rewolucyjnego przewrotu przez plecy w wymiarze historycznym. Ocenił – uwaga, uwaga – prawdopodobieństwo wyroku przed jego podjęciem. Nigdy jeszcze tak nie było. Kafka jak żywy. Przecierałem oczy ze zdumienia. Bo przecież elementarna wiedza matematyczna, jaką każdy wyniósł ze szkoły podpowiada, że rachunek prawdopodobieństwa jest to miara przewidywania procesów losowych, przypadkowych. Sztandarowym model takiego procesu losowego jest rzut monetą. Czym rzucał sąd? Kostką, monetą, aktami?

To nie koniec pomroczności kafkowskiej. Dziennikarz Ż. w audycji radiowej próbował odtworzyć coś, co stworzył dawno temu Orson Welles na żywo w słuchowisku radiowym „Wojna światów” wyemitowanym 30 października 1938 w radio CBS. Wówczas przedstawił coś, co zyskało później nazwę faktoid (z angielskiego na nasze tłumaczy się jako „gówno prawda”), czyli zrobił na żywo relację z lądowania Marsjan na Ziemi. Wzbudziło to panikę wśród mieszkańców New Jersey, Idąc tym śladem dziennikarz Ż wygłosił homilię do słuchających go owieczek, w której stwierdził, że oto wraz z aresztowaniem P. weszliśmy w „fazę terroru”. Żadnych oznak paniki w stolicy i na prowincji jednak nie zauważono. W Internecie zrobiono z tego bekę, a samego Ż. potraktowano jak… Marsjanina. Ja tylko chciałbym zauważyć, że dziennikarz Ż. w swej młodości fascynował się terrorystami z włoskich Brigate Rosse oraz niemieckich Baader-Meinnhoff (zwanymi tez jako Frakcja Czerwonej Armii). Obie te grupy w praktyce realizowały „fazę terroru”, mordując ludzi. Skąd to wiem? Ze wstępu do ksiązki „Imperium” Antonio Negri oraz Michaela Hardta. Ż. pochwalił się tym we wstępie do tej książki, wtedy gdy było to jeszcze modne. Antonio Negri był nawet oskarżony o współudział w zamordowaniu Aldo Moro. Upraszam więc Ż. o nie robienie wody z mózgu z tą „fazą terroru”.

Gdy czytam, co w mediach co mają na obronę P. jego druhowie to robi mi się przykro. Bo okazuje się, że w ich relacjach P. to taka życiowa ciemięga, taki nieudacznik, nieporadny życiowo, łatwowierny, dający się omotać swoim współpracownikom. I taki ktoś ma być legendą? I taki ktoś współdecydował o kierunku w jakim ma iść państwo? To fakt iście kafkowski.

Wysłuchałem uważnie tego, co miał do powiedzenia P. w wywiadzie telewizyjnym tuż po opuszczeniu aresztu. Cały czas tam padały słowa „prawo”, „państwo prawa”, „obrona demokracji” odmieniane przez wszystkie przypadki. Obowiązkowo padło tez sformułowanie, że on się brzydzi tymi oskarżeniami. Każdy by się brzydził, ja też brzydzę się tym jego oskarżeniem, co prawda z zupełnie innego powodu. Obowiązkowo padły też słowa o „terrorze policji politycznej”. Wszystko na żywo, na cały kraj, bez żadnej cenzury. Kafka jak żywy. Aby nie było tak mrocznie to był też element groteski w tej relacji. Znam bowiem ze swego doświadczenia terror komunistycznej policji politycznej, gdy każde trzaśnięcie drzwiczek w samochodzie pod moim oknem podnosiło mi gwałtownie ciśnienie. I dziś w tej całej atmosferze grozy, widma wszechwładnego zamku rzucającego upiorny cień na jego wioskę, w tym wywiadzie prowadzonym na gorąco tuż za drzwiami aresztu, jeden z dziennikarzy pyta P.: ”czy teraz pójdzie pan z przyjaciółmi na kawkę?”. I tu znalazłem się w kropce. Co dziennikarz miał na myśli zadając to pytanie? Bowiem słowa wypowiedziane są niejednoznaczne z pisanymi. Może ja czegoś nie zrozumiałem?

Na kawkę czy może na Kafkę?

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka