Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
2421
BLOG

Z notatnika korespondenta wojennego

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Już za kilka dni zostanie rozwiązana jedna z historycznych zagadek blokujących nauczanie młodzieży współczesnej historii Polski. Ale myli się ten, kto myśli, że mam na myśli sprawę Bolka i jego odręcznego pisma. Ta opera mydlana ciągnie się – jak dla mnie, jego kiedyśniejszego wyborcy – od dnia, w którym dotarła do mnie informacja, że archiwum państwowego wziął dokumenty i ich nie oddał. Ten moment to był punkt zwrotny, po którym zarządziłem odwrót własnych wojsk z wałęsowskiego obozu, niczym hetmani polscy rzucający buławami w księcia Radziwiłła po tym, gdy się dowiedzieli, że poszedł na służbę najeźdźcy.

Jeżeli nie o Bolka chodzi, o co chodzi? Jaka może być ważniejsza tajemnica skrywana skrzętnie przed opinią publiczną? To są moje dedukcje z położenia rozbitych kawałków i charakteru zniszczeń w tym rozbitym szkle, ale wydaje się to, że dedukcje te mają wysoki stopień umocowania. Otóż tą skrywaną skrzętnie przed opinią publiczną informacją są rzeczywiste przyczyny Wojny na Górze. Czyli ten moment, w którym widziałem pierwszy raz roztrzęsionego Wałęsę. Wtedy można było zobaczyć nie tylko roztrzęsionego Wałęsę. Można było usłyszeć mowę nienawiści na długo zanim stała się modna. Ech, gdybyście usłyszeli tego rozjuszonego Frasyniuka, Bujaka oraz inne legendy, hejtujących pod jeden schemat. To był poziom gimbazy z onetowni.

O tym, że Wałęsa był TW w KOR-ze wiedzieli wszyscy. Wałęsa sam z tym przyszedł do KOR-u i to wyznał. Uznany wówczas został za nawróconego bohatera. I stan ten trwał i trwał. Rosła legenda robociarskiego trybuna. Jak pokazuje analiza tekstów pojawiających się w Kulturze Paryskiej z tamtych lat, idea robotniczego zrywu pod przewodnictwem – na razie nieokreślonego ludowego trybuna – była rozważana, jako jeden ze scenariuszy przejęcia władzy? Wałęsa miał być robociarskim trybunem i nikim więcej. Problemem jednak ludzi rozumnych, szukających frontmenów mających odgrywać przypisane im role jest fakt, że wybierają ich z grona osób o rozdętym ego. Wałęsa miał ten proces posunięty do astronomicznych rozmiarów.

Po okresie realizacji pacta sunt servanda (wasz prezydent, nasz premier), gdy nasi wywiązywali się z zobowiązań, jakie w tajemnicy przed opinią publiczną złożyli Kiszczakowi miał nastąpić czas wolnej amerykanki. Zapowiadało się, że będzie nie tylko nasz premier, ale i nasz prezydent, (czyli prawie jak teraz z PIS). Wałęsa myślał, że to on będzie kandydatem naszych. I wtedy musiał usłyszeć kilka żołnierskich słów pokazujących jego miejsce w szeregu. Ludzie rozumni na całym świecie nie lubią, gdy ktoś nie realizuje ich szlachetnych idei. Wówczas wyłazi z nich – niczym słoma z butów – skrywana buta i pogarda dla tych, którzy mają czelność działać inaczej niż za ich zgodą i pod ich dyktando.

Ale Wałęsa już miał tak rozbuchane przekonanie o sobie i pewność, że Naród go kocha, że pokazał fuck. Wtedy to pewnie usłyszał, że opinia publiczna może się to i owo o nim dowiedzieć. Nie ugiął się przed ludźmi rozumnymi. Uznali oni wówczas, że na tej wiedzy o nim można będzie jeszcze ugrać. Ujawnienie tej informacji przed wyborami paradoksalnie mogłoby przysporzyć Wałęsie wyborców, bo nikomu się to wówczas nie mieściło w głowie. Mogłoby to zostać uznane za przejaw brutalnej walki o władzę, która nie cofa się przed niczym w dążeniu do jej zdobycia. Ale zapłacił za to kampanią hejtu, która przelewała się przez media. Szczytowym okresem tego hejtu był wstępniak Michnika w jego gazecie, gdy napisał, ze boi się, że zamiast mleczarza o szóstej z rana zapukają do jego drzwi siepacze Wałęsy. Poważnie, tak było. Ten sam motyw jest powtarzany dziś w stosunku do PIS. Z tą tylko różnicą, że Wałęsa upokorzony 1% poparciem w ostatnich wyborach wrócił jak niepyszny do nich, wyraził skruchę, przeprosił się z dawnymi kompanami i dostał solidne gwarancje, że nikt się nigdy nie dowie (tego samego chwycił się Schetyna przejmując Wałęsę do swego inwentarza i ni mniej ni więcej obiecał… likwidację IPN). Oczywiście werbalnie tak było, ale w momencie gdy Wałęsa wykazywał jakiekolwiek odchylenia od normy to natychmiast wracał temat Bolka tu i tam , niby to przypadkiem, niby bez związku a jednak z premedytacją.

Ekspertyza grafologów w sprawie Bolka liczył podobno coś około tysiąca stron. Komisja Michnika-Ajnenkiela buszowała w archiwach III Departamentu MSW (głównie SB) od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990 roku. Nie zachowały się żadne informacje, kto co brał, kiedy zwrócił i czy zwrócił, co kopiował lub wynotował. Z tego postały dwie strony A4 sprawozdania. Głównie stwierdzające niekompletność akt. Ciekawe.

Tak na zapas, gdyby ktoś miał jakieś pytania.

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka