Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki
612
BLOG

Subtelne sugestie profesora Wolanda

Stary człowiek znad rzeki Stary człowiek znad rzeki Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Gdy wystawiona została bluźniercza interpretacja sztuki Wyspiańskiego to nie mogłem się uwolnić od myśli, że ta atmosfera, która temu skandalowi towarzyszyła jest już mi skądś znana. Oczywiście nie z autopsji, a z historii i z literatury. To przekonanie został jeszcze wzmocnione przez umieszczone gdzieś na Twitter zdjęcie bardzo brzydkiej dziewczyny rozebranej do pasa, pomalowanej na ciele czarną farbą i krzyżem włożonym w krocze. Nagość tej brzydkiej dziewczyny szpecącej swoje działo jakimiś wojowniczymi hasłami była tak bezsensowna, że aż zrobiło mi się jej w jakiś sposób żal. W tym sensie żal, że jej nagość nie działała na mnie wcale, tak jak baner reklamowy WC pickera rozpięty przy drodze.

I wtedy przyszła mi na myśl strofa z Potęgi smaku Herberta, ta o  czerwonych rękach bardzo brzydkich dziewcząt, które posyłał w teren samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce. Ależ jest to przecież to czas liberalnej Rosji, w okresie tuż po Rewolucji Październikowej. Można było wtedy używać sobie do woli na zacofanym chrześcijaństwie, jako opium dla ludu pisowskiego. Całości podobnych wrażeń dopełniła foto-relacja z finału przeglądu piosenki aktorskiej, w którym zaangażowani politycznie aktorzy, niczym pionierzy z czerwonymi chustami walczyli z imperializmem pisowskim. Omal nie parsknąłem śmiechem oglądając te nadęte sceny.

Czas zbliżania się świat wielkanocnych obudził też we mnie pamięć o książce Mistrz i Małgorzata, która przecież dotyka tego samego okresu, czasu bezpośrednio po rewolucji. Oczywiście nie fakt rewolucji jest tu kojarzony z Wielkanocą, lecz proces Jezusa przed Poncjuszem Piłatem, dnia 14 miesiąca Nisan. Sięgnąłem po raz kolejny po nią i muszę przyznać, że są takie dzieła, które żyją w czasie razem z czytelnikiem. Od ostatniego czytania minęło bardzo wiele lat. W tym czasie spłodziłem syna, zbudowałem dom i posadziłem drzewo. To bardzo znaczące zmiany w życiu mężczyzny. Gdy pierwszy raz czytałem tę książkę nie miałem takich doświadczeń (poza sadzeniem anonimowych drzew w obowiązkowym czynie pierwszomajowym w liceum – ale to się nie liczy jako świadomy osobisty akt). To powodowało, że wtedy dosyć naiwnie podchodziłem do treści zawartych w tej książce. Na pewne istotne rzeczy nie zwróciłem wówczas uwagi. Gdy teraz po latach czytałem pierwszy jej rozdział nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że te moje powyższe skojarzenia zostały dodatkowo wzmocnione.  A to głównie za sprawą rozmowy diabła - którego uosabiał profesor Woland - z oświeconymi ateistami, literatami:  profesorem Berliozem i poetą Bezdomnym. Na czym jednak polegał ta różnica, że dzieło żyło wraz z czytelnikiem? Otóż mając na sobie bagaż wielu lat doświadczeń (a w tym szczególnie uciążliwy garb tych złych), każdą wypowiedź Wolanda czytałem bardzo dokładnie, od deski do deski, analizując dokładnie każde zdanie. I tu kolejne olśnienie. Ileż szatańskich sztuczek wtedy przeoczyłem, gdy czytałem ją pierwszy raz. Woland jest po prostu cały jednym perfidnym kłamstwem. Natomiast szatańska metoda tego kłamstwa polega na tym, że stroi się w szaty prawdomówności. To przecież Woland – czyli wcielony diabeł – przekonuje swoich rozmówców wojujących ateistów, że… Jezus żył naprawdę. Lecz robi to tak, że nic w tym nie jest prawdziwe. Wzmacnia to swoje kłamstwo przeplatając je oczywistymi prawdami, gdy przekonuje oświeconych ateistów, że mylne są ich wyobrażenia jakoby człowiek może sobie sam poradzić w życiu bez pomocy Boga. A robi to tak przekonująco, że ateistom zabrakło jakichkolwiek argumentów do obrony swoich tez. Ostatecznie uwiarygodnia się, prawie jak prorok, gdy przepowiada śmierć Berlioza po kołami tramwaju, która za chwilę rzeczywiście następuje.

Z tak podanymi kłamstwami nie sposób nie skojarzyć faktu, jak towarzysze amerykańscy po roku 1968 stworzyli postać Jesus Christ Superstar – fałszywą postać Odkupiciela sprowadzona do roli bosego hippisa. A wszystko po to, aby odciągnąć młodego człowieka na manowce, uwieść go i wstrzyknąć mu paraliżujący jad. Bo przecież skoro Chrystus jest z hippisami to nie może to być zły ruch, prawda? Ilu z moich dawnych kolegów z tamtych czasów gotów bronić nadal tej fałszywej historii pomimo, że mamy w pamięci przypadki tych kolegów, którzy na chodniku zakończyli życie jak niewolnicy, żebrząc o każdy grosz na jeszcze jedną działkę. Bez sensu.

Od lat nie zaglądam do wydawnictw ludzi oświeconych i rozumnych. Ale dziś coś mnie tknęło, aby zobaczyć, co słychać w internetowej rzeczywistości równoległej. I muszę przyznać, że duch Wolanda panuje tam niepodzielnie. Bo oto Woland przebrał się za Michalikową i przekonuje, że klauzula sumienia to zawoalowana przemoc, w innym miejscu Woland przebrał się za kogoś, kto się nazywa Czytelniczka i uzasadnia, ze nie ma czegoś takiego jak aborcja na życzenie (w kontekście ichniej bohaterki-aborcjonistki). W jeszcze innym miejscu siostrzenica Le Pen jest wściekła francuski odpowiednik programu 500+ (oczywiście w niezwykle zawoalowanej formie, podejrzewam, ze zmanipulowanej do bólu formie). Profesorów Wolandów tam bez liku. Każdy ma do powiedzenia małe kłamstewka umiejętnie opakowane w półprawdy i okrągłe słówka wsparte profesorskimi tytułami.

Ale jest i dobra wiadomość. Ich prenumeratę w Internecie można kupić na trzy miesiące w cenie jednego miesiąca. To u mnie w dzielnicowym warzywniaku najgorszy towar nie sprzedaje się z taką przebitką. Tanieją na łeb, na szyję. Towar słabej jakości, czy może się szybko psuje? A może tak działa karząca ręka sprawiedliwości rynkowej?

Jestem starym człowiekiem patrzącym na przepływającą rzekę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura